25 kwietnia 1999 -IV liga: TS Gruszczyce – KKS KALISZ 0:5
Na ten dość egzotyczny wyjazd zdecydowało się udać w niedzielny poranek 17 Kakaesiaków. Nikt dokładnie nie orientował się gdzie owa mieścina się znajduje. Co lepsi z zakresu geografii podpowiadali, że gdzieś w okolicy Błaszek. Nikt też nie był za bardzo zorientowany w kwestii dojazdu do miejsca docelowego. Umówiliśmy się więc na dworcu PKP i wsiedliśmy do pierwszego pociągu do Błaszek. Wszyscy oczywiście posiadaliśmy bilety na przejazd (jak zwykle były to bilety „roczne – nie widoczne”), więc kanar nie robił problemów;)
Docieramy w spokoju do Błaszek, a dokładniej do Maciszewic, bo tam znajduje się stacja PKP. W przydworcowym markecie robimy małą promocję, a naszym łupem pada m.in. dezodorant marki „Spice Girls”;) Każdy kto miał okazję być na wyjeździe w Błaszkach wie, że ze stacji do centrum jest jakieś 5 km. Nikt na początku o takim spacerze nie myślał, ale pierwszy PKS do Błaszek był dopiero w poniedziałek;) Byliśmy więc skazani na własne nogi. Kiedy już wyruszyliśmy w drogę rozpętała się burza z ulewnym deszczem i zerwał taki wiatr, który bez problemu pozbawiłby wąsów samego Adama M.;) Zostaliśmy jednak uratowani przez dobrego człowieka jadącego żukiem, który wspaniałomyślnie zabrał nas na „pakę”. Tym sposobem dotarliśmy do centrum Błaszek.
Szybki rzut oka na rozkład jazdy PKS i okazuje się, że mamy autobus do Gruszczyc… tyle, że za jakieś 20 godzin:) Całe szczęście naszym oczom ukazał się bus polskiej produkcji marki „Nysa”. Krótkie negocjacje z szoferem zakończone sukcesem i już jesteśmy na pokładzie tej maszyny. Dla zainteresowanych koszt przejazdu: 5 zł i otrzymany wcześniej w promocji dezodorant:) Kierowca nieco zestresował się dużym (jego zdaniem) natężeniem ruchu na tej trasie (mijaliśmy może 2 samochody), ale jakoś sobie z tym stresem poradził. Dał nam do wyboru dwa przystanki w dwóch strategicznych miejscach Gruszczyc – stadion i centrum.
Do meczu jeszcze sporo czasu, więc wybieramy opcje – centrum. Wysadził nas więc pod sklepem w sąsiedztwie, którego znajdowało się coś w rodzaju baru. Wbijamy do sklepu i zaopatrujemy się w alkohol. Po którymś z kolei kursie sklepowa mówi, żebyśmy już nie pili bo w przeciwnym razie nie wygramy tego meczu:) Kiedy dowiedziała się, że nie jesteśmy piłkarzami ochoczo podała nam kolejne butelki.
Już mamy iść na stadion, ale pod barem dochodzi do starcia z tubylcami, które nie najlepiej dla nich się zakończyło. Pod stadionem (czytaj: boisko szkolne) spotykamy 6 z EG która przyjechała wynajętym busem i jest nas w sumie 23. Zajmujemy północna trybunę, którą oddziela od boiska „fosa” zgadując, że jest ona przeznaczona dla grup przyjezdnych. Wszyscy przeszli po kładce na druga stronę, tylko jeden z nas nie wiedzieć czemu wziął rozbieg w stylu R.Carlosa i ruszył w naszą stronę. Niestety nie udało mu się w ten odważny sposób dostać na naszą stronę. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – zaliczył darmową kąpiel w znanym z leczniczych właściwości, gruszczyckim błocie;)
Do przerwy prowadzimy 1:0. W przerwie część idzie na zakupy do sklepu, a część zostaje na „trybunie”. Sklepowi mają drugi dym tego dnia. Widząc co się dzieje spieszymy im z pomocą. Po raz drugi miejscowi muszą przełknąć gorycz porażki. W odniesieniu zwycięstwa pomogły nam rowery służące za pociski. Po powrocie na boisko ma miejsce komiczna sytuacja: podchodzi do nas chłop w gumofilcach w asyście krowy i mówi, że musimy opuścić „trybunę” wyrażając się tak: „spierdalać stąd, to moje pole”:) Rozbawił nas maksymalnie i oddalił się z miejsca zdarzenia widząc, że nic w tej sprawie nie wskóra.
Piłkarze strzelają jeszcze 4 bramki i ostatecznie odnosimy efektowne zwycięstwo 5:0. Wychodzimy ze „stadionu”, a chłopaki odjeżdżają. Nasza 17 zabiera się z piłkarzami. Kiedy już większość z nas jest w środku miejscowi przypuszczają szturm na nasz autokar. Uczestniczyli w tym chyba wszyscy mieszkańcy wioski: nie zabrakło kobiet i dzieci, a na czele tej „bandy” stał sam sołtys:) Na wyposażeniu mieli sztachety oraz wszelki sprzęt gospodarczy. Ci, którzy znajdowali się poza autokarem podjęli nierówną walkę. Reszta wychodząc z autokaru została potraktowana gazem łzawiącym przez miejscowego partyzanta. Po chwili miejscowi wycofują się do swych domostw. Tym razem to oni byli górą. Ładujemy się do autokaru i wracamy do Kalisza. Można powiedzieć, że wyjazd bardzo ciekawy, pomimo tego, że nic wcześniej na to nie wskazywało. Jest to doskonały przykład tego, że odpowiednia mobilizacja musi być przed każdym wyjazdem. Może zrozumieją to w końcu Ci, którzy nie jeżdżą na niektóre wyjazdy mówiąc: „bo tam nic nie będzie”. Jak widać na każdym wyjeździe „coś być może”.
Nas:23 Miejscowych:0